Piotr Fronczewski to dla milionów Polaków kultowy Pan Kleks, głowa "Rodziny zastępczej" czy beztroski głos Franka Kimono. Jednak gdy gasły światła reflektorów, a on zamykał drzwi swojego domu, stawał się kimś zupełnie innym. Przez ostatnie lata życia swojej mamy, Bogny Duszyńskiej, która dożyła niesamowitego wieku 104 lat, aktor zamienił scenę na cichą sypialnię seniorki, by w pokorze spłacić swój "dług miłości". To historia o tym, jak wielki gwiazdor stał się czułym opiekunem.
Piotr Fronczewski nigdy nie oddał 104-letniej mamy do domu opieki
Przez lata Bogna Fronczewska była kobietą z żelaza – całkowicie samodzielna aż do 98. roku życia, królowała w swoim mieszkanku na ulicy Wspólnej. Sytuacja zmieniła się diametralnie po jednym niefortunnym upadku i serii złamań, które wymagały długiej rehabilitacji i na zawsze odebrały jej niezależność. Dawniej to ona była "pogotowiem dziecięcym", wjeżdżając na 11. piętro, by ratować zmęczonych rodziców przed płaczem wnuczek, a teraz to Piotr Fronczewski musiał przejąć stery. W obliczu wyzwania, jakim jest pielęgnacja seniora w domu, aktor nie miał żadnych wątpliwości.
Decyzja o zabraniu mamy do siebie była dla niego i jego żony odruchem serca, mimo że wiązało się to z rezygnacją z części planów zawodowych. W swojej książce "Ja, Fronczewski" aktor wspomina ten moment jako coś oczywistego, choć pełnego obaw o własne siły.
Nie wiedziałem, jak sobie poradzę, ale ani przez chwilę nie pomyśleliśmy z Ewą, że moglibyśmy oddać mamę do jakiegoś domu opieki. To było naturalne i oczywiste, że powinna zamieszkać z nami. Nawet przez myśl nam nie przemknęło inne rozwiązanie. Chociaż rozumiem, że nie każdy ma warunki, żeby się takiej opieki nad starszą osobą podjąć. My akurat mieliśmy.
AKPA
"To są rekolekcje". Piotr Fronczewski o intymności i starczej cielesności
Poranki w domu państwa Fronczewskich nabrały nowego, rytualnego wymiaru, gdzie liczył się każdy detal – serek, rzodkiewki czy papryka podane na śniadanie. Aktor nie ukrywa, że zderzenie z fizjologią i starczą cielesnością było dla niego wstrząsem, trudniejszym niż opieka nad niemowlęciem.
Wykonywanie najprostszych czynności pielęgnacyjnych, przełamywanie barier wstydu i intymności, stało się dla niego lekcją pokory. Mimo że bywało ciężko, a zmęczenie dawało się we znaki, Fronczewski odnajdywał w tym głębszy sens.
To jest dla mnie niezwykłe i bardzo cenne doświadczenie. Kiedy rano pomagam jej usiąść, podaję śniadanie, przytulam na dzień dobry. To jest stan, którego nie potrafię opisać. Trzymając ją w ramionach, mam przecież świadomość, że wziąłem się z niej. Dalej nie ma już słów. Jest tylko bliskość. Milczenie. Cisza. Podaję jej herbatę z mlekiem, czasem płatki, grzanki, wędlinę, serek, rzodkiewki czy paprykę i stają mi przed oczyma sceny, gdy to ona opiekowała się mną jako berbeciem.